Aby zasłużyć na zaszczyt bycia odznaczonym Medal of Honor należy wykazać się męstwem znacznie bardziej wykraczającym poza klasyczne znaczenie tego pojęcia – trzeba wykazać się także brawurą, a to już duże ryzyko ponieważ tylko najodważniejsi potrafią być gotowi na poświęcenie swojego życia w obronie kompanów. Właśnie taką postawą wykazał się Peter Lemon.
I tacy są właśnie Ci odznaczeni Medal of Honor. Wykazali się bohaterską i godną naśladowania postawą zarówno na polu bitwy, jak i w życiu prywatnym. To herosi, którzy wypełniają rzetelnie swoje wojenne obowiązki niezależnie od okoliczności. Tak jak było to w przypadku bohatera naszej opowieści – Petera Lemona, który pod wpływem marihuany, w pojedynkę stawił odpór zmasowanemu szturmowi Komunistycznej Armii Wietnamu.
Przyszły heros urodził się w Kanadzie
Peter Lemon już na zawsze pozostanie na liście obywateli najbardziej zasłużonych dla Stanów Zjednoczonych, ale w rzeczywistości przyszedł na świat w Kanadzie. Urodził się 5 czerwca 1950 roku, w Toronto, w rodzinie posiadającej wojenne tradycje. Do Stanów Zjednoczonych mały Peter przeprowadził się z rodzicami gdy miał zaledwie 2 latka – jego tata otrzymał nieźle płatną posadę w małym miasteczku Alabaster, w stanie Michigan.
To właśnie w Alabaster mały Peter przez całe swoje dzieciństwo dojrzewał w atmosferze przesyconej duchem patriotyzmu i zwłaszcza, antykomunizmu. Peter Lemon otrzymał amerykańskie obywatelstwo gdy miał 11 lat i wyrósł na zagorzałego patriotę swojej nowej ojczyzny – młodzieńca, który był chętny i gotowy pomóc krajowi, w którym się wychował. Taka okazja nadarzyła się później, gdy przyszedł czas wojny w Wietnamie.
28 lutego 1969 roku, tuż przed swoimi 19-stymi urodzinami, Peter wstąpił do wojska i został skierowany na podstawowe szkolenie militarne do sławnego Fort Knox.
Stworzony do służby w armii
Codzienne życie w rygorze wojskowym prowadzone na terenie Fort Knox nie było łatwe. Wszyscy rekruci musieli być przygotowani w maksymalnym stopniu na zagrożenia czyhające na nich w przepastnych i zdradliwych wietnamskich dżunglach. Wyczerpujące treningi i nieustanna presja sprawiały, że wielu rekrutów po prostu wymiękało, ale nie Peter Lemon – on to po prostu kochał.
Będąc chłopakiem, Peter był niezłym urwisem i nigdy nie mógł usiedzieć w jednym miejscu, cały czas poszukiwał nowych, często ryzykownych, wyzwań. Już mając 7 lat nauczył się strzelać z broni długiej i nawet zorganizował własną ekipę strażników wraz z kolegami z sąsiedztwa. Ale trening strzelecki był tylko kolejnym przystankiem na drodze pełnej wyzwań, jakie wciąż stawiał sobie niepokorny chłopak.
Już będąc w wojsku, mody Peter bardzo szybko zaskarbił sobie szacunek kolegów oraz przełożonych i został dowódcą oddziału – co uznawał za zaszczyt i do czego podchodził bardzo odpowiedzialnie. Żołnierze pod wodzą Petera Lemona górowali nad kompanami z innych oddziałów jeżeli chodziło o wyniki treningowe – i to we wszystkich aspektach sztuki wojennej. Na ten sukces złożyło się m. in. to, że Peter nie zmuszał podwładnych do wypełniania obowiązków, ale raczej stanowił dla nich przykład, który starali się naśladować.
Jako wyróżniający się uczeń w swojej grupie, Peter został wysłany do Fort Polk w stanie Luizjana, gdzie miał odbyć zaawansowany kurs strzelecki. Tutaj również należał do elity wśród uczniów i jego przełożeni zadecydowali, że jest gotów stawić czoła realnemu przeciwnikowi na prawdziwym polu bitwy – 24 czerwca 1969 roku Peter Lemon wsiadł na pokład Boeinga 707 i trafił do Południowego Wietnamu.
Już po kilku miesiącach spędzonych w Wietnamie Peter Lemon nie był tym samym człowiekiem, który z wielkim podnieceniem wsiadał na pokład Boeinga 707. Od czas swojego pobytu w tym azjatyckim kraju jego patriotyczny duch i wiara w szlachetne ideały prysły, jak szklana szybka. Widział mnóstwo przypadków bestialstwa swoich własnych kompanów i oficerów. Wierzył do tej pory, że jego kraj prowadzi wojnę przeciwko komunistycznej zarazie, a brutalna rzeczywistość sprawiła, że usunął mu się grunt pod nogami i jego dotychczasowe wyobrażenia o wojnie legły w gruzach. Jedynym celem Petera stało się po prostu przetrwanie tego okrutnego.
Wraz z upływem dni Peter Lemon coraz to bardziej podupadał psychicznie. Nieustannie dręczył się mnóstwem pytań i zaczął poszukiwać sposobu, który pomógłby mu stanąć na nogi i nieco odciążyć skołataną głowę. Tak się składało, że w amerykańskiej armii popularnym „odstresowywaczem” była marihuana, którą żołnierze palili, aby nie popaść w totalną depresję i monotonię. Peter bardzo szybko odkrył, że marihuana pomaga mu w tej kwestii i został regularnym palaczem zioła.
Jako sierżant w Kompanii E, w 2. Batalionie, 1 Dywizji Kawalerii, Peter Lemon był jednym z żołnierzy, którym powierzono zadanie utworzenia bazy artyleryjskiej Illingworth, w prowincji Tay Ninh, co miało miejsce w marcu 1970 roku. Baza Illingworth była jedną z nielicznych amerykańskich baz znajdujących się wzdłuż granicy z Kambodżą. Zadaniem tej, do której był skierowany Peter Lemon, było zapewnianie wsparcia artyleryjskiego frontowym jednostkom daleko w głębi terytorium wroga.
Baza Illinghworth pełniła także jeszcze jedną, być może i ważniejszą rolę – służyła jako swoisty wabik na czające się w przepastnej dżungli hordy wojsk komunistów z Wietnamu Północnego. Amerykański fort stał samotnie w jej sercu i mógłby być otoczony przez wroga z każdej strony.
Ale komuniści doskonale zdawali sobie sprawę, że atakując bazę mogą znaleźć się pod ostrzałem amerykańskiej artylerii i lotnictwa. Przyjęli inną taktykę – postanowili rzucić się na Illingworth całą chmarą, ale pod osłoną nocy. Wówczas artyleria wroga i jego lotnictwo byłyby bezużyteczne, ponadto istniałoby ryzyko, że Amerykanie zbombardowaliby w mrokach nocy własne jednostki.
Peter Lemon stawił czoło dwóm falom komunistów z Vietkongu
Tak naprawdę codzienne życie i monotonia wynikająca z rutyny były dla Lemona i jego towarzyszy broni bardzo nudne. Pomiędzy patrolami większość dni spędzali po prostu paląc marihuanę, aby czas upływał im szybciej. 31 marca Peter Lemon akurat wrócił wraz ze swoim plutonem z wieczornego patrolu i udał się na nocny spoczynek.
Tej nocy nie było dane amerykańskim żołnierzom zaznać spokoju. Tuż przed północą radary naziemne ujawniły masowy ruch jednostek wroga nacierający z głębi dżungli. Dowódca bazy Illingworth, porucznik Michael John Conrad wiedział, że jest to szturm komunistów z Wietnamu Północnego i rozkazał własnym jednostkom prewencyjny ostrzał artyleryjski terenu wokół bazy, aby „przekazać” agresorom, że zdaje sobie sprawę z jego ataku i jest na niego przygotowany.
Peter Lemon wraz z innymi żołnierzami momentalnie wybudzeni alarmem ze snu, stanęli na posterunkach gotowi bronić bazy, ale… atak nie nadchodził i zaległa ogłuszająca cisza. Dowódca odwołał alarm bojowy po dłuższym czasie i żołnierze powrócili do swoich łóżek, ale oczywiście nie byli w stanie zasnąć – wyczuwali, że wróg jest w pobliżu i tylko czyha, aby zaskoczyć ich gwałtownym, zmasowanym atakiem.
I wówczas na pomoc znerwicowanym Amerykanom przyszła marihuana. Peter Lemon upalił się na tyle mocno, że wyostrzyły się jego zmysły. Szturm komunistów nadszedł już 1 kwietnia, o godz. 2:17, w Prima Aprillis – to wówczas pierwsze wietnamskie rakiety uszkodziły anteny radiowe w bazie Illingsworth. Tuż po tym agresor zasypał teren jednostki ostrzałem artyleryjskim, po czym do szturmu rzuciło się ponad 400 żołnierzy Vietkongu. Amerykanów było dwa razy mniej, bo tylko 220 i po zniszczeniu anten stacji radiowej nie mieli możliwości wezwać wsparcia co sprawiało, że zmuszeni byli bronić się do ostatniego żołnierza.
W momencie ataku Peter Lemon był już na swoim stanowisku, na które dotarł w błyskawicznym tempie. Gdy tylko zdążył chwycić za karabin maszynowy 50 cal. pojawiła się fala gotowych na wszystko żołnierzy Vietkongu. Peter tak długo pakował kulki w nacierających komunistów, aż zaciął mu się przegrzany sprzęt.
Następnie chwycił swój karabin, który ponownie w pewnym momencie odmówił mu posłuszeństwa zacinając się. Gdy nie miał już żadnej broni ręcznej walczył gołymi rękoma i podobno w ten sposób zabił co najmniej jednego komunistę.
I wówczas doszło do nieplanowanej przez obie strony sytuacji. Dzień wcześniej do amerykańskiej bazy dowieziono 40 ton 8-calowych pocisków artyleryjskich. Co ciekawe, przez pomyłkę, bo amunicja nie miała trafić do Illingworth. Podczas nocnej bitwy wietnamskie pociski trafiały w różne zabudowania Illingworth i w pewnym momencie doszło do wybuchu zgromadzonej w bazie amunicji artyleryjskiej. W potężnej eksplozji zginęło mnóstwo Amerykanów, ale równie dużo Wietnamczyków.
Impet i skala wybuchu powaliły Petera Lemona na ziemię. Zdołał się jednak podnieść i nawet dociągnąć rannego kolegę do najbliższego punktu pomocowego. Mało tego, nie zważając na własne rany, chwycił wiązkę granatów i ruszył ponownie na linię walki!
Gdy próbował przedostać się do kompanów na drugiej stronie bazy ponownie został ranny, tym razem w wyniku ostrzału karabinowego prowadzonego przez Wietnamczyków. Mimo tego nie zaprzestał walki i wciąż prowadził wymianę ognia z napastnikami. W końcu wycieńczony i osłabiony upływem krwi, Peter Lemon stracił przytomność.
Z każdej strony sypią się nagrody
Gdy się obudził było już po wszystkim. Okazało się, że ktoś przeciągnął go do stacji pomocowej, ale po odzyskaniu przytomności Lemon odmówił poddania się hospitalizacji uznając, że jego rany są niczym wobec tych, które odnieśli jego koledzy. Finalnie wszyscy amerykańscy żołnierze otrzymali pomoc, ponieważ nad ranem w bazie pojawiły się helikoptery, które przetransportowały rannych do innych baz.
Pomimo fatalnego położenia w obliczu wietnamskiej agresji, żołnierzom udało się odeprzeć nocny atak w iście bohaterskiej manierze. Z pośród Amerykanów broniących Illingworth 12 otrzymało Purpurowe Serca, kilku Srebrne i Brązowe Gwiazdy, dwóch Krzyże Wybitnej Służby, a jeden Medal of Honor. Zaszczyt ten przypadł właśnie Peterowi Lemonowi, sierżantowi, który upalony marihuaną stoczył walkę ponad swoje siły w obronie… no właśnie, czego?
Przez kilka następnych dekad, Peter odmawiał noszenia tego zaszczytnego odznaczenia. Jak większość jego tamtejszych towarzyszy był rozgoryczony faktem, iż baza Illingworth miała zostać przeznaczona niejako na stracenie z racji bycia przynętą na komunistyczne wojska. Swój Medal of Honor Peter Lemon trzymał… w pudełku na buty. Nie mógł patrzeć na piękny medal ponieważ nie przywoływało to w nim przyjemnych wspomnień.
Wiele lat później dotarło jednak do niego, że przecież wówczas, 1 kwietnia 1970 roku nie walczył tylko za kraj, do którego miał żal, ale chciał ratować przecież swoich kompanów, towarzyszy broni. Uważał, że należy docenić bohaterstwo także innych żołnierzy, którzy dali odpór wietnamskiej nawale.
W końcu Peter Lemon zaczął nosić przyznane mu odznaczenie – nie aby łechtać swoją próżność, ale ku pamięci wszystkich amerykańskich żołnierzy broniących bazy Illingworth przed komunistami.